Wyruszyli, zostawiając za sobą zniszczony obóz bandytów. Najemnicy Entara dorżnęli tych, którzy nie byli w stanie chodzić. Reszta jeńców w pętach szła na przodzie kolumny, żeby nie spuszczać ich z oka i żeby nie spowalniali marszu. Tazok słaniał się na nogach, ale pozwolił się prowadzić. Patrzył tępo, mętnymi oczami, jakby nie był w stanie skoncentrować na niczym wzroku. Co jakiś czas przystawał i wymiotował krwią. Ale i tak był pod nadzorem, pilnowało go trzech strażników, gotowych zaatakować przy najlżejszej próbie oporu. Największe chłopy spośród żołnierzy Entara, wysocy, barczyści, ze zdecydowanym, okrutnym wyrazem twarzy, mogli by obciąć rękę za byle przewinienie.
Steele cały czas zastanawiała się, czy ogromny półork rzeczywiście tak ucierpiał podczas walki, że teraz daje się prowadzić jak owca na rzeź. A może udawał, czekając na okazję, kiedy tylko będzie mógł uciec. Albo naprawdę się poddał, większość jego ludzi zginęła, tych kilku których przeżyło, wlokło się w pętach, zgnębione, szare na twarzach cienie.
Tazok był wielki, nawet jak na półorka, miał typowe dla tej rasy grubo ciosane rysy twarzy, szarozielony odcień skóry. Czarne, długie, włosy opadały mu splątanymi pasmami na ramiona. Szedł związany, bez broni, z tępym wyrazem oczu, ale łatwo było się domyśleć, że potrafił siać postrach. To jego tak nienawidził Kivan.
Rozmawiali z elfem, gdy opadły emocje po spotkaniu Viconii z Aidenem. Stali w zagajniku, w kępie brzóz, oddalili się na bezpieczną odległość od najemników, żeby nikt nie słyszał ich rozmowy. Steele wyciągnęła od Renlava, że ludzie Entara będą eskortować Tazoka i resztę więźniów do Wrót Baldura. Wrota. Ogromne miasto, tysiące ludzi pracujące, kupujące, sprzedające, kopulujące i śpiące we własnym rytmie. Handlowa brama z południem, rządzona przez Wielkich Książąt. Setki tysięcy towarów wpływające i wypływające z Wrót przez Morze Mieczy. Tam był Entar, tam mieli odprowadzić jego syna, płaczliwego, wychudłego dzieciaka, przetrzymywanego dotąd przez zbirów Tazoka. I tam mieli osądzić półorka.
– Zabierają ich do Wrót Baldura. Oddadzą ich pod sąd. Co chcesz zrobić? – otoczyli Kivana kołem. Cała drużyna. Nie patrzył im w oczy, unikał ich wzroku.
– Pójdę z nimi. – na twarzy elfa mignął kurczowy spazm mięśni. Steele mogła się tylko zastanawiać co on teraz czuje. Co czuje, mając obok tego, który zabił jego żonę i nie mogąc się zemścić.
– Idziemy z tobą. – spodziewała się oporu, „idźcie w swoją stronę” i tak dalej. Nic nie powiedział. Pewnie było mu to obojętne.
– Kombinujesz, co? – zaśmiał się Kagein, chrapliwym, przepitym śmiechem. – Myślisz, że ten wielki sukinsyn stoi za kryzysem żelaza na Wybrzeżu? Myślisz, że rozwikłamy zagadkę, dlaczego żelazo stało się gówno warte i dostaniemy za to worek złota?- znowu zaniósł się śmiechem. – Za krótka jesteś na dziewczynko. Ale do cholery idźmy do Wrót, tam jest tyle pieprzonych okazji, żeby zanurzyć ręce w złocie.
Reszta drużyny nie zgłaszała sprzeciwu, na twarzy Imoen odbiła się ekscytacja kolejną wyprawą. Wrota przyciągały jak magnes, kupców, podróżników, awanturników i zwykłych rzezimieszków.
Wyruszyli razem z najemnikami Entara. Renlav skrzywił się, gdy powiedziała mu o tej decyzji.
– Tazok zabił żonę jednego z moich ludzi. Chce… chce wiedzieć, że zostanie osądzony i skazany. – dziwnie było opowiadać historię Kivana komuś obcemu. – Może będzie zeznawał. Idziemy z wami.
– Żonę tego dzieciaka? Chociaż wy, elfy możecie mieć sto lat i nadal wyglądać jak nastolatki. – mruknął złodziej. – Ile ty masz lat, Steele? – przyjrzał się jej. – Wyglądasz na dwadzieścia, ale może masz dwieście, co?
– Nie mam dwustu lat. – odparowała.
– Jest ze mną trzydziestu ludzi, którzy widzieli, jak twoja towarzyszka grozi ich porucznikowi. Trzydziestu żołnierzy, którzy ostatnio tylko mordowali, a teraz chcieliby poruchać. Oprócz ciebie w drużynie są trzy kobiety. – dalej czuła na sobie jego wzrok. Oceniający, chłodny, taksujący.
– Potrafimy się obronić. – ucięła dyskusję.
– Jasne. – skwitował z cynicznym uśmiechem. – Dobrze, idziecie z nami, tylko trzymaj drowkę z daleka od Aidena. I nie pozwól, żeby elf, zbliżył się do Tazoka. Ma dotrzeć do Wrót żywy.
Więc wyruszyli. Steele przestała wypytywać Renlava jaki udział ma Tazok w kryzysie żelaza. Viconia mierzyła Aidena zimnym spojrzeniem, ale nie odezwała się do niego ani słowem. Kivan omijał wzrokiem zwalistą, przygarbioną sylwetkę, kroczącą na czela pochodu.
Deheriana. Żona Kivana. Jej cień przesłonił elfowi wszystko. Zawsze milczący, teraz zamknął się zupełnie we własnym świecie. Cienka nić porozumienia, jaka była między nim a Steele, którą elfka instynktownie wyczuwała, pękła.
Tranzig maszerował z nimi, wyglądał jakby każdy krok, w towarzystwie byłego pracodawcy sprawiał mu ból. Rozglądał się w panice, było pewne, że pójdzie w swoją stronę przy najbliższej okazji. Ale samotnej podróży przez puszczę nie chciał ryzykować.
– Naprawdę idziemy do Wrót Baldura? – głos Imoen wyrwał Steele z rozmyślań. Maszerowały obok siebie, razem z resztą grupy, w bezpiecznej odległości od małej armii najemników Entara.
– Tak, Renlav mówi, że powinniśmy dotrzeć za kilka dni marszu.
– Zwiedzimy miasto? Podobno jest ogromne.
– Mam nadzieję. – uśmiechnęła się Steele. Niesłabnący entuzjazm Imoen do nowych przygód, był jedną z cech, która pozwalała jej przetrwać.
– Kiedy skażą Tazoka, Kivan odejdzie…? – spytała rudowłosa.
– Nie wiem, zapytaj jego. – Steele wskazała ruchem głowy szczupłą sylwetkę odzianą w płaszcz.
– On znalazł… zabójcę żony. My nawet nie wiemy, kto zabił tatę… – brzmiało to jak wyrzut.
Steele zagryzła wargi. Co miała odpowiedzieć? Na pewno nam się uda, dopadniemy ich? Wściekłość, która napędzała ją w pierwszych dniach po śmierci Goriona stopniowo ustąpiła miejsca zimnej kalkulacji. Utrzymać siebie i Imoen przy życiu. To było najważniejsze. Nie udało jej się przesłuchać żadnego z opryszków, skuszonego nagrodą za jej głowę, wszyscy padli w walce, zanim zdążyła zadać im pytania. Ale było oczywiste, że ten, kto jest odpowiedzialny za śmierć Goriona stoi za tymi wymiętymi listami bez podpisu, z jej imieniem i ceną za jej głowę. To ona była celem. Przez cały ten czas nie przybliżyła się ani trochę do rozwikłania zagadki. Chciała rzucić zakutego w stal mężczyznę na kolana, przystawić mu miecz do gardła i skończyć to. Zmusić go, żeby błagał o litość, a potem nie okazać ani odrobiny współczucia. Ale wciąż tkwiła w tym samym punkcie, co gdy razem z Imoen uciekały do „Pod Pomocną Dłonią”. Ogarnęła ją wściekłość. Dość tego. Nie będzie już pionkiem w czyjejś grze. Dowie się kto za tym stoi. Dowie się.
Renlav przycisnął ją do ziemi i wykręcił jej ręce. Szarpała się i wyrywała, ale był za silny. Zdumiewająco silny, jak na swój wiek. Jedną ręką trzymał w uścisku jej dłonie, drugą przeszukiwał jej ubranie. Odpiął kieszenie w kaftanie, sprawdzał schowki w spodniach. Usiłowała go zepchnąć, ale przyciskał ją swoim ciałem, jego ręce krępowały jej ręce, uśmiechał się swoim cynicznym uśmiechem.
– Gdzie to schowałaś Steele? Jeśli pod ubraniem, będę musiał sprawdzić…
– Odwal się. – warknęła.
Wyszarpnął plik dokumentów zza jej paska. Spojrzał na pomięte zwitki pożółkłego papieru i schował je do kieszeni. Przycisnął jej nadgarstek drugą ręką, przez chwilę znowu usiłowała go zepchnąć, słychać było ich przyspieszone oddechy, stłumione przekleństwa. Renlav docisnął ją do ziemi, piasek i trawa kuły ją w policzek.
– Zdążyłaś przeczytać? – spytał.
– Spierdalaj. – elfka miotała się wściekła, skrępowana przez silniejszego mężczyznę. Cholera. Jak mogła tak dać się podejść.
– Powiedz, po co ci listy. – zacisnął mocniej dłonie na jej przegubach.
– Puszczaj sukinsynu.
Steele szamotała się jeszcze przez chwilę, ale bezskutecznie. Opadła z sił.
– Wynajęli nas do zbadania czemu w kopalni w Naskhel psuje się żelazo… To byli ludzie Tazoka, zatruwali metal. – zaczęła. – Dotarliśmy do Tranziga, on zaprowadził nas tutaj. Chciałam wiedzieć, kto stoi za tym całym gównem. Gdybyś od razu pokazał mi listy…
– Za dużo chcesz wiedzieć od razu skarbie. Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?
– A ja tobie? – odcięła się.
Puścił ją. Steele nie powinna tego robić. Powinna się opanować. Z całej siły uderzyła złodzieja w twarz. Pięścią. Natychmiast złapała się za dłoń, miała wrażenie, że zwichnęła nadgarstek. Renlav upadł, podniósł się z ziemi, otarł twarz z krwi. Nadal się uśmiechał.
Listy. Znalazła je w torbie, w namiocie Renlava. Wślizgnęła się tam, niezauważona, aż zjawił się złodziej i przyłapał ją na przetrząsaniu jego bagaży. Skłamała, że szuka jakiegoś drobiazgu, chciała się wymknąć, ale Renlav nie dał się nabrać. Chwilę potem leżała na ziemi, obie ręce uwięzione w jego uścisku, a on taksował ją drwiącym, oceniającym spojrzeniem. Słowa, powtarzające się na kartach pergaminu. Nie padły konkretne imiona, ale przewijała się nazwa organizacji, czy stowarzyszenia. Żelazny Tron. Ich siedziba mieściła się we Wrotach. Raporty. Z innych kopalni, gdzie niszczono metal. Od przekupionych pośredników, którzy skupowali dobre żelazo. Zbyt dużo liter i cyfr, by zagłębić się w szczegóły, ale wystarczająco, by mieć szerszy obraz.
Renlav wstał z kolan. Steele złapała za sztylet. Z uśmiechem pokręcił głową.
– Zostaw tą cholerną broń. – powiedział.
– Od początku wiedziałeś kim jest Tranzig, tak?- zdjęła dłoń z rękojeści, ale wciąż trzymała się na dystans. – Dla kogo pracuje? Po co tu przyszedłeś? Czemu złodziej z Wrót Baldura tłucze się po lesie z gromadą najemników, szukając bandytów?
– Powiedziałem już, za dużo chciałabyś wiedzieć, skarbie.
Stali naprzeciwko siebie, Steele wściekła, złodziej, uważny i czujny. Nagle ktoś uchylił wejście do namiotu, stanął w nim żołnierz Entara. Był bardzo młody.
– Porucznik wzywa na naradę… – zaczął speszony.
Zatrzymał wzrok na jej ubraniu w nieładzie, rozmazanej smudze krwi na twarzy Renlava. Ciekawe, co sobie pomyślał.
– Powiedz, że zaraz przyjdę. – złodziej odprawił chłopaka ruchem ręki. – Pewnie przeczytałaś listy. – zwrócił się ponownie do Steele. – Ale to wszystko jest bardziej skomplikowane. Nie baw się w bohatera. Zapomnij o Żelaznym Tronie.
– Odpierdol się. – warknęła. Poprawiła włosy i zapięła ubranie. Zniknęła za wyjściem z namiotu. Renlav odprowadził ja wzrokiem.
Steele podzieliła się tymi rewelacjami z resztą grupy. Poza Imoen wszyscy uważali, że należy , zapomnieć o Żelaznym Tronie i kryzysie. I poza Kivanem, on wydawał się kompletnie pogrążony we własnym świecie. Ale wizja wielkiego, tętniącego życiem miasta, w którym wszystko może się zdarzyć, tak innego od dziur jak Naskhel czy Beregost kusiła i nęciła. Oznaczała przygody, niebezpieczeństwo i złoto. Więc szli, razem z najemnikami Entara, na końcu pochodu, zabezpieczali tyły. Steele, Imeoen,Viconia i Shar-Teel zbywały obelżywe gest żołnierzy, spragnionych kobiety po walce. Zapadł wieczór, rozbili obozowisko. Zapłonęły ogniska, w powietrzu rozszedł się zapach strawy, suszonego mięsa i czerstwego chleba. Viconia przysunęła się bliżej ognia. Spojrzała z niesmakiem, na swoją rację jedzenia. Zaczęło mżyć.
– Jak dotrzemy do Wrót znajdziemy gospodę, gdzie nie pada na głowę i nie gapi się na ciebie gromada półgłówków, myślących tylko o tym, żeby dostać się kobiecie, między nogi. – sarknęła. – Pewnie gdyby położyć by przed nimi kozę czy krowę, też by się z nią zabawili.
– Trzydziestu chłopa, może by ci dogodziło, drowko. – zarechotał obleśnie Kagein. – Słyszałem, jak wyglądają orgie w Podmroku.
– Źle słyszałeś krasnoludzie. – mroczna elfka zmierzyła go zimnym spojrzeniem. – Drowki to nie uliczne dziewki, które dają się brać byle ścierwom. W mojej ojczyźnie to niewolnicy w burdelach padają z wyczerpania, po tym, jak muszą zadowolić wszystkie kobiety z Domu. A jeśli nie są w stanie, obcinamy im to, z czego są tacy dumni. Skoro nie potrafią z tego zrobić użytku…
Steele zamyśliła się i nie słuchała reszty rozmowy. Nagle jej wzrok przykuł mały punkt na niebie. Ptak. Kruk. Machał wytrwale skrzydłami, zbliżając się ku nim. Wylądował na gałęzi pobliskiego drzewa, przysiadł tam, czarny i lśniący. Otrzepał pióra, przekrzywił głowę, obrzucił spojrzeniem ludzi i obozowisko. Przyglądał się im. Nagle powietrze rozdarło jego krakanie. Któryś z żołnierzy podniósł się i chciał czymś rzucić w ptaka. Renlav złapał go za rękę.
– Zostaw go. – powiedział z uśmiechem. – Kruki to przyjaciele złodziei.
Obozowisko pogrążyło się we śnie. Kilku najemników pełniło wartę. Nie spały też Steele i Shar-Teel. Nie wierzyli żołnierzom Entara. Słychać było jak płacze jego syn. Czas spędzony w głuszy, wśród bandytów, którzy mogli poderżnąć mu gardło, gdyby znudziło mu się czekanie na okup musiał się boleśnie odbić na chłopaku.
Steele rozglądała się po otaczającym lesie, który kładł cienie na twarze śpiących. Zatrzymała wzrok na Kivanie. Jak zwykle spał owinięty w płaszcz, ukrył twarz w kapturze, podbródek opierał na piersiach. Pod oczami miał cienie, płomienie wyostrzały rysy jego twarzy, podkreślały blizny. Wiedziała, o czym myślał, co buzowało w jego krwi przez cały czas. Westchnęła i odwróciła wzrok. Poczuła się bezsilna. W walce o uczucia elfa nie miała żadnych szans z cieniem zmarłej kobiety. Zagryzła wargi. Lepiej zapomnieć. O tej jednej nocy, kiedy uwierzyła w iluzję, kiedy miała go przy sobie. Zapomnieć. Tylko dlaczego to było takie trudne.
Krzyk, przetoczył się po obozie. Wszyscy zerwali się na równe nogi. Potem kolejny krzyk. Rozpaczliwe wycie kogoś, kto przegrał walkę o życie z silniejszym przeciwnikiem. Zapanował chaos, najemnicy rzucili się do walki, Steele trzymała swoją drużynę z tyłu, nie wiedząc kto ich zaatakował. Wywiązała się walka. Trzydziestu ludzi stanęło przeciwko jednemu. Tazokowi.
Półork jakimś cudem oswobodził się z więzów. Jego strażnicy leżeli martwi, pogruchotane ciała, przetrącone karki, wytrzeszczone w niemym zdziwieniu oczy. Miał broń jednego z pokonanych. Wykańczał każdego, kto się do niego zbliżył. W jego ciele tkwiły groty strzał, broczył krwią z licznych ran, ale parł do przodu, jak machina wojenna, miażdżąc wszystko na swej drodze. Z rąk Imoen spłynęła fala energii i w półorka uderzyły magiczne pociski. Wraz z każdym wypowiadanym przez Viconię słowem inwokacji z ziemi wyrastały pnącza, grube jak udo mężczyzny i oplatały Tazoka, żeby go zatrzymać. Przebił się przez roślinne pęta, nie zwracał uwagi na trafiające w jego ciało pociski, czy zwykłe, czy magiczne. Viconia znowu złożyła dłonie, poprosiła Shaar o ochronę i nagle cała drużyna poczuła wręcz nadludzki przypływ sił. Skoro nie dało się zaatakować sukinsyna magicznie, to można chociaż ich wzmocnić. Nagle w ciało półorka wbiła się strzała, potem kolejna. Obie utkwiły aż po drzewce. Kivan. Mierzył z kamienną twarzą. Szeregi najemników topniały. To co widzieli wydawało się nieprawdopodobne, jeden przeciwko kilkudziesięciu. Ale żaden z żołnierzy nie miał szans z Tazokiem, jakby półork nie czuł bólu, ani strachu o własne życie. Tylko parł naprzód zostawiając za sobą trupy. Wezwane przez Viconię dwa szkielety rozgniótł niemal jednym ruchem ogromnej ręki. Shar- Teel doskoczyła do niego. Wydawało się, że półork rozniesie ją na strzępy, ale to ona wbiła mu miecz w pierś, aż po rękojeść Uśmiechnęła się. Miała na sobie zbroję, jej ramię osłaniała tarczą. To ją uratowało, gdy przeciwnik złapał ją, rzucił na ziemię jak lalkę i zaczął okładać. Kivan przyskoczył do Tazoka, uderzył mieczem. Półork uchylił się. W następnej chwili złapał Kivana w uścisk. Elf zniknął pod jego cielskiem.
– Renlav!- on go zabije, Tazok zabije Kivana na jej oczach. Złodziej trzymał się na dystans, od walczących, jego noże do rzucania, nawet jeśli utkwiły w ciele Tazoka wydawały się nie czynić mu krzywdy. – Pomóż mi, on go zabije! – krzyczała, ciągnąc mężczyznę za ramię. Renlav jest złodziejem z Wrót, musi coś mieć, jakiś zapalający wywar, truciznę. – Zabije go!
– Proszek wybuchający. – wcisnął jej w dłoń niewielką paczuszkę. – Rzuć tym w sukinsyna, będzie mała eksplozja.
Jego słów „ostrożnie z tym” już nie usłyszała. Podbiegła do walczących. Oślepiający błysk i wybuch, który odrzucił ją na kilka metrów. Otworzyła oczy. Obok niej leżał Kivan. Siła wybuchu odrzuciła Tazoka. Pełzł na brzuchu, usiłował się podnieść. W jego oczach, w ubłoconej, wykrzywionej w grymasie twarzy płonął amok, szał. Nagle spadł na niego grad mieczy, żołnierze masakrowali go żywcem. W kłębowisku ciał mignęła jej znajoma twarz. Tranzig. Miał wykrzywione fanatycznie rysy, klęczał na plecach Tazoka, uderzał w jego głowę ciężkim młotem. Krew ochlapywała mu twarz, słychać było chrzest miażdżonych kości. W końcu półork padł, pod naporem przeciwników. Jego zmasakrowanym ciałem targały konwulsje, zaczął toczyć pianę z ust. Nagle zesztywniał i znieruchomiał. Żołnierze stali nad nim, garstka ludzi, z bronią ubrudzoną we flakach. Wycierali twarze z krwi i potu i patrzyli z przerażeniem na martwego giganta, rozciągniętego na ziemi.
Steele dopiero po chwili od wybuchu uświadomiła sobie, że nic nie słyszy, z uszu, z nosa ciekła jej krew. Próbowała się podnieść. Obok Kivan wypluwał krew z ust. Spojrzał na nią i pierwszy raz od długiego czasu ich wzrok skrzyżował się. Miała wrażenie, że on wie, o wszystkich rzeczach, o których mu nie powiedziała.
Nad nią stanęła wysoka sylwetka. To Renlav, wyciągał do niej rękę. Mówił coś, ale nie była w stanie rozróżnić słów. Podniosła się z jego pomocą. Któryś z najemników odciął zmasakrowaną głowę półorka. To ja mieli zanieść do Wrót jako dowód.
Żołnierze opatrywali rany. Viconia przytknęła ręce do głowy Steele i zaczęła wypowiadać zaklęcie. Na początku elfka widziała tylko jak kapłanka porusza ustami. Po chwili usłyszała jej głos. A na końcu do głosu Viconii dołączyły jęki rannych, troskliwe dopytywanie Imoen, szum drzew, trzask dopalających się ognisk.
Wszyscy lizali rany, Shar- Teel oglądała swój pogięty pancerz i tarczę, z którymi Tazok obszedł się jakby były dziecięcymi zabawkami. Steele co jakiś czas nasłuchiwała, wydawało jej się, że ciągle szumi jej w uszach. Kivan wycierał swój miecz. Co teraz zrobi? Bała się zapytać.
– Pani…? – przed nią stał ten sam młody żołnierz, który zastał ją w namiocie z Renlavem. – Porucznik Aiden i Renlav zapraszają cie na naradę. – dzieciak miał pokiereszowaną rękę i był wyraźnie wystraszony, ale chyba nic poważnego mu się nie stało. W jakiś dziwny sposób to dodało jej otuchy.
Poszła za nim, przedzierali się przez trupy, chaos jaki zapanował w obozie. Więźniowie patrzyli na nich nienawistnym wzrokiem. Mimo napadu morderczego szału Tazoka, żadnemu z nich nie udało się uciec. W środku tego stosu krwi i trupów stali Renlav i Aiden.
– Jak to się stało? – spytał Aiden. – Sukinsyn był związany, pod strażą. Zerwał więzy jakby to były nici na krośnie
– Mógł mieć ze sobą jakiś narkotyk. – odparł złodziej. – Wziął go, potem dostał napadu szału. Po niektórych świństwach nawet nie czujesz bólu.
– Któryś z więźniów mógł mu go podać. – Steele taksowała spojrzeniem obóz.
– Właśnie, więźniowie… – Aiden zniżył głos do szeptu. Zginęła ponad połowa naszych. W tej sytuacji lepiej będzie… pozbyć się, więźniów.
– Wyrżniesz ich jak świnie w jatkach? – zapytała pogardliwie elfka. – Ilu waszych zostało? Dziesięciu? Są jeszcze moi ludzie. Możemy ich eskortować. Pod jednym warunkiem.
– Jakim? – spytał Renlav. Pewnie spodziewał się odpowiedzi.
– Chcę przesłuchać więźniów. – spojrzała na niego bezczelnie, skrzyżowała ramiona, wysunęła brodę do przodu.
– Dobrze. – zaśmiał się złodziej. – Przesłuchasz ich.
Aiden na chwile zniknął, wydawał komendy żołnierzom.
– Tylko nie myśl, że uratowałaś sukinsynów. – Renlav spojrzał na nią z góry. – We Wrotach pewnie czeka ich stryczek.
– Żywi mogą zeznawać .– odparowała Steele.
Wrócił Aiden. Wyciągnął zza pazuchy butelkę. Finezyjny, metalowy kształt zwiastował lepszy alkohol.
– Mimo wszystko wypijmy. – powiedział. – Za poległych.
Przytknął do ust butelkę i pociągnął solidny łyk. Renlav też. Porucznik wyjął drugą piersiówkę.
– Dla damy… – zaczął. – mam coś specjalnego.
– Nie mam ochoty . – nie chciała pić z człowiekiem, którego tak nienawidziła Viconia.
– Ależ pani, to najlepszy trunek. – zapewniał.
– Powiedziałam już, nie. – ucięła ostro.
– Daj się namówić. – tak jak mówiła drowka, miał złoty język. – Przyłączyliście się do nas, razem walczyliśmy… – ciągnął. – Poczuję się urażony, jeśli się nie napijesz.
– Poruczniku… – Renlav zabrał mu butelkę. Otoczył Aidena ramieniem. Prowadził go w krąg cienia, gdzie nie sięgało światło ognisk. Poza zasięg wzroku żołnierzy. Steele szła za nimi, jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności.- …ja chętnie się napiję. – przytknął do ust piersiówkę.
– To trunek specjalnie dla dam… Wywar Złote Piaski… – plątał się Aiden.
– Specjalnie dla dam? – spytał złodziej. – Co jest w nim takiego specjalnego, poruczniku? –
Niespodziewanie Renlav złapał Aidena, chwycił go pod pachami i oplótł mu ręce na karku.
– Co do..?- krzyknął żołnierz. Bezskutecznie próbował się wyrwać.
– Nie krzycz, bo Steele poderżnie ci gardło. – wysyczał złodziej wprost do jego ucha. – Czym chciałeś ją poczęstować? Steele, daj mu się napić tego sławnego wywaru Złote Piaski.
– Ranlav, co ty…? – zapytała, nie wiedząc co się dzieje.
– Daj mu się napić. – ponaglił mężczyzna.
Elfka wzięła butelkę z jego dłoni i przytknęła Aidenowi do ust. Chciał krzyczeć, ale usta wypełnił mu płyn. Natychmiast go wypluł. Krztusił się. Szarpał się w ciemności, poza wzrokiem swoich żołnierzy, otoczony przez wrogów i milczące drzewa.
– Uderz go w brzuch. – poinstruował złodziej. – Wtedy będzie musiał połknąć.
– Nie!
– Powiedziałem ci już, nie krzycz. – ciągnął dalej Renlav monotonnym, cichym głosem. – Co to jest Aiden, co dałeś jej do picia?
– Tam – tam jest dziesięciu moich ludzi… – jąkał się porucznik. W jego głosie było słychać panikę. – Jeśli coś mi się stanie…
– Drużyna Steele i ja jesteśmy więcej warci, niż trzydziestu twoich ludzi i dobrze o tym wiesz. – głos Renlava przypominał syk węża. – Co to jest… poruczniku.
– Trucizna…
– Kto ci to zlecił. Kto kazał zabić Steele? – znowu w ciemności rozległ się szept. – Kto?
– Znalazłem… List o nagrodzie za jej głowę. W śmieciach Tazoka. Pojawiła się tutaj… skojarzyłem, że to ona.
– Obszukaj go. – świat wokół Steele znowu zawirował. Wczorajszy sprzymierzeniec dzisiaj stawał się wrogiem. Na ziemię trafiały kolejne drobiazgi, które znalazła w ubraniu Aidena. W końcu jej ręce znalazł się świstek papieru. Skrzesała ogień, przed jej oczami, na zwoju pergaminu pojawiły się słowa.
Niech wszystkim będzie wiadomo, że za głowę elfki Steele, dziecka Goriona wyznaczono nagrodę, tysiąca dukatów. Dziewczyna podróżuje z grupą osób, wśród których są magiczka, krasnolud, łowca, wojowniczka i czarna elfka. Za ich głowy doliczymy po po pięćset. dukatów Pod tekstem widniał podpis. Żelazny Tron.